Strzaskane światy, zniszczone marzenia

Na pierwszy rzut oka "Fable: The Journey" prezentuje się wybornie. Oto mamy chyba pierwszą grę pod Kinect, która posiada historię, system walki, różnorodne etapy i przede wszystkim piękny, barwny
"Fable: The Journey" to jedna z tych gier, które próbują nas przekonać, że jest w nich coś magicznego. I szukamy tego, godzinę, dwie, czasem nawet, z recenzenckiego obowiązku, osiem. Ale odchodzimy z kwitkiem, bo rozglądanie się za tym, co obiecywał Peter Molyneux, jest równie daremne, co czekanie na Godota.



Na pierwszy rzut oka "Fable: The Journey" prezentuje się wybornie. Oto mamy chyba pierwszą grę pod Kinect, która posiada historię, system walki, różnorodne etapy i przede wszystkim piękny, barwny świat znanego wszystkim "czarodzieja branży". Pełni nadziei siadamy przed konsolą, bo na szczęście można przy tej grze posiedzieć. A potem, przepraszam, powozimy albo machamy rękoma.

Naszym bohaterem jest Gabriel, którego głównym zajęciem jest przysypianie na koźle i klepanie klaczy Seren. Zawiązanie fabuły następuje, gdy ów protagonista zostaje odseparowany od swoich pobratymców i chcąc nie chcąc ratuje życie kobiecie o swojskim imieniu Teresa. Pół godziny później za pomocą magicznych rękawic miota magiczne pociski i zmuszony zostaje do ocalenia świata.



Molyneux obiecywał przede wszystkim, że "The Journey" nie będzie "zabawą na szynach". Jak można się łatwo domyślić, jest dokładnie odwrotnie. Rdzeń rozgrywki to dwa rodzaje etapów. W pierwszych bawimy się w woźnicę: pędzimy drogą, zbierając różnokolorowe kule doświadczenia i unikając pułapek czy innych przeszkód. To wszystko, nie licząc oglądania przez cały ten czas końskiego zadu. Oczywiście każdy taki etap ma odpowiednią oprawę fabularną, np. ucieczkę przed głównym antagonistą, ale nie zmienia to przykrego faktu, że jedziemy z góry ustalonym torem. Na osłodę pozostaje paradoks – to powożenie z punktu widzenia mechaniki jest zrealizowane najlepiej w całej grze. Co prawda Seren (nasza klacz) reaguje na ruchy rąk przed ekranem z niewielkim opóźnieniem, ale nie pojawiają się żadne problemy z Kinectem, a ruchy rąk wykrywane są nadzwyczaj dobrze.

Nieco inaczej sprawy mają się z drugą formą grania, czyli etapami, w których Gabriel porusza się piechotą. Z założenia są one bardziej strzelankowe. Mamy w nich pod ręką niewielki arsenał czarów oraz magiczną tarczę. I tu – ponieważ nie mamy wpływu na kierunki – chodzimy sobie po różnych mało sympatycznych miejscach i prujemy z kul ognistych do dowolnie wybranych wrogów. I to by było super – machamy rękoma, wykonujemy gesty, które zawstydziłyby Aleistera Crowleya, a na ekranie nasz bohater miota pociskami i rzuca wrogami jak marionetkami. Jest jeden mały feler – Kinect dość często bardzo luźno interpretuje nasze gesty. Nie pomaga ani przestawienie konsoli na domyślny układ, ani kalibrowanie wedle swojego ciała. 



Na tym zasadza się clou problemu z "Fable: The Journey". Gra jest bowiem przeznaczona głównie dla młodszych graczy. Jeśli ja po kilku godzinach z tą produkcją cytuję z pamięci co dłuższe pasaże "Polskiego słownika przekleństw i wulgaryzmów", aż strach się bać, jak zareaguje ktoś młodszy, mniej cierpliwy i bez recenzenckich obowiązków. Kiepska kalibracja Kinecta prowadzi do licznych pomyłek w stylu radia Erewań. Rzucę nie tarczę, a telekinezę, nie we wroga, a w kamień, i tak dalej... Zagęszczenie podobnych kwiatków niestety psuje niemal całkowicie przyjemność z gry. Przeżyłbym (i młodsi gracze pewnie też) naiwną fabułę, drętwe dialogi, ba!, nawet to, że gra jedzie cały czas na szynach. Ale niestety, jeśli na przeszkodzie czerpania przyjemności z grania stoi technologia, robi się nader smutno.

Pewną zaletą "Fable: The Journey" jest oprawa świata przedstawionego. Niby nic nowego, ale nie ukrywajmy – baśniowość łatwo zredukować do historyjki dla wczesnej młodzieży, i to akurat się udało. Gra jest nieco infantylna i oparta na prostym mitemie bohatera i rytuałów przejścia, ale tym bardziej to chwytamy. I starsi, i młodsi. Szkoda, że nie ma już tych bardziej interesujących szlifów karmicznych, ale widocznie nie można mieć wszystkiego. Dochodzi do tego pewna komplementarność stylu świata przedstawionego i grafiki. W normalnych warunkach nie porywałaby, lecz tu, w świecie lekko kreskówkowego fantasy, sprawdza się doskonale. Tak samo ścieżka dźwiękowa – wraz z wizualiami jest najlepiej zrealizowanym elementem gry.



Ze względu na osobistą słabość do baśniowego świata "Fable" uważam, że to dobra gra. Zawodzi w niej co prawda technika, ale jest w niej coś ulotnego, porywającego, co było charakterystyczne dla pierwszej części i w pewnym stopniu drugiej. Pewnie wiele osób liczyło, że nawet jeśli gra powstaje z myślą o młodszych użytkownikach Xboksa, zdoła się w niej zachować nieco dawnego klimatu (i niekoniecznie mam na myśli zabawę w alfonsa). Niestety, Peter Molyneux wsiadł do rollercoastera, który pędzi tylko w dół. Po mocno średniej części trzeciej wielbiciele jego gier chyba tylko siłą rozpędu pokładali nadzieję w "Fable: The Journey". Fani "Fable" są biedni. Mają tylko dwie stówki w portfelu i marzenia. Molyneux ich marzeń nie uszanował – on je strzaskał.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones